Sobieski. Lew, który zapłakał
Fragment książki
W Sobieskim krew zawrzała, rzucił się do boju na czele swoich ulubionych dragonów i siłą trzeba było go powstrzymywać. A później, gdy już sytuacja do tego dojrzała, nadeszła najważniejsza chwila. Do szarży ruszyła husaria prowadzona przez Jabłonowskiego. Dudniący tętent kopyt i przeraźliwy szum skrzydeł dla tysięcy wyznawców Proroka Mahometa były ostatnimi dźwiękami, jakie usłyszeli przed pójściem do raju. Walczyli z nadzwyczajnym męstwem ludzi skazanych na śmierć, ale nie zdołali przeciwstawić się znienawidzonym giaurom. Wyrzynano ich niemiłosiernie w środku obozu i poza nim, wielu się utopiło usiłując zbiec na drugą stronę Dniestru po moście usytuowanym na tyłach obozu. Częściowo zniszczony przez artylerię, nad miarę obciążony tłumem zbiegów, most się załamał, stając się dla nich śmiertelną pułapką. Niektóre z polskich chorągwi rzuciły się wpław wybijając Turków najpierw w wodzie, a potem na przeciwległym brzegu. Triumf był zagrożony jedynie przez moment i to na skutek paniki w szeregach Husseina, kiedy zdjęte rozpaczą, przerażone tłumy usiłowały się wyrwać drogą na Jassy.
Kontratak husarii pod wodzą Dymitra Wiśniowieckiego i wojewody kijowskiego Andrzeja Potockiego wtłoczył je z powrotem do obozu, gdzie trwała największa rzeź. Pasza Bośni Soliman zdołał zebrać kilka tysięcy jazdy i uderzył w kierunku bramy cecorskiej, gdzie na jego drodze znalazł się sam Sobieski, ale powstrzymali go husarze i pancerni. Część Bośniaków wyrwała się z obozu, ale dojechawszy do stromego nadrzecznego urwiska konie z jeźdźcami powpadały do głębokiego jaru.