Sobieski. Lew, który zapłakał

Fragment książki

Następnego dnia, już z udziałem piechoty i artylerii Polacy i Litwini, świadomi czynnika czasu, poszli do pierwszego szturmu. Został odparty, a na dodatek Pac znów odmówił dalszej współpracy optując za odwrotem. Sobieski nie przejął się nim, ani nie skorzystał z oferty pomocy ze strony hospodarów wołoskiego i mołdawskiego, którzy przyprowadzili pod Chocim kilka tysięcy żołnierzy. Nie chciał ryzykować, tak jak kiedyś uczynił to Żółkiewski pod Cecorą i został zdradzony przez zmiennego w uczuciach sojusznika. Hetman miał plan, który okazał się tyleż prosty, co genialny, wymagał jednak wielkiego poświęcenia oraz ufności ze strony zziębniętych i przygnębionych niepowodzeniem żołnierzy. Na jego rozkaz pozostali na stanowiskach i trwali na nich przez całą długą noc. Wedle słów Jasienicy „Zaprosił listopad na sprzymierzeńca”, najlepszego z możliwych. Odzywające się co i rusz po stronie polskiej trąbki, jakby wzywające do ataku, również Turkom nie pozwoliły na chwilę spoczynku. Skostniali, za wszelką cenę usiłowali dotrzymać pola zdeterminowanemu wrogowi. I to ich zabiło. W przenośni i dosłownie.

Rankiem setki żołnierzy Husseina paszy było już nieżywych, tysiące nie nadawały się do walki. Rozpoczęła się bitwa, która trwała niespełna trzy godziny i zakończyła się zupełnym niemal unicestwieniem jednej z sułtańskich armii. Najpierw na tych, którzy mogli udźwignąć oręż, spadły salwy artyleryjskie kierowane wprawną ręką generała Marcina Kątskiego. Potem piechota w niepowstrzymanym szaleńczym ataku wdarła się na wały i pomimo twardej obrony  w wielu miejscach zdołała zasypać fosy, moszcząc przejazd dla kawalerii.