Potop
Czas hańby i sławy 1655-1660

Fragment książki

Któryś z nich natrafił w rozciętym brzuchu jednego z nieszczęsnych żołnierzy na jakąś cenną, połknięta przed akcją dla bezpieczeństwa albo jako gwarancje ewentualnego wykupu z niewoli błyskotkę, zaś jego towarzysze, licząc na większą zdobycz, zbezcześcili pozostałe zwłoki. Nad ludzkimi resztkami nie unosił się bynajmniej majestat śmierci, w tym konkretnym przypadku przybrała ona zbyt nieludzki wymiar. Starym weteranom o zatwardziałych sercach pociekły po policzkach łzy, poczuli w sobie dreszcz strachu i obrzydzenia. I dziką żądzę zemsty na sprawcach krwawej jatki. Eskalacja okrucieństwa uzyskała koszmarną pożywkę. Ale jeżeli komukolwiek z patrzących na wstrząsające pobojowisko pod Nowym Miastem wydawało się, że nic jej nie przebije, to się głęboko mylił.

Wojna już niebawem miała przybrać jeszcze bardziej ponury wyraz. Stało się tak, gdyż „O ile wojny dwóch poprzednich stuleci rozgrywały się najczęściej na granicach i na terenie odległych prowincji, o tyle w 1655 r.

Szwedzi niczym biblijny potop szeroko rozlali się po najludniejszych i najlepiej rozwiniętych prowincjach Korony”. (Królowie elekcyjni. Leksykon biograficzny, (red) I. Kaniewska, str. 103, Kraków 2006). Do walki nie stawały jedynie wrogie obie armie. Przeciwko wojskom Karola Gustawa wystąpił cały naród. Szwedzki potop bezduszności, cynizmu, grabieży, bestialstwa napotkał zaporę w postaci nie przebierającej w środkach, równie dzikiej i okrutnej, polsko-litewskiej żądzy odwetu. Tam wszędzie, gdzie dotarły szwedzkie oddziały, najpierw rozpoczynał się rabunek i piał czerwony kur, a następnie płynęło morze krwi. Zrazu była to niemal wyłącznie krew miejscowej ludności, wkrótce jednak i najeźdźcy zaczęli składać coraz obfitszą jej daninę.