Krzyżacy. Czarno-biała legenda

Fragment książki

Po wyciągnięciu ich z rozciętego brzucha i przybiciu jednego końca do drzewa, goniono nieszczęśnika tak długo wokół pnia, aż w mękach skonał. To nie była dobra prognoza na przyszłość, ale Konrad, i nie tylko on, wolał jej nie widzieć. Może dlatego, że sam pławił się w nieludzkim okrucieństwie, tracąc w nim nie tylko miarę, ale także przestając go dostrzegać u innych. Zupełnie coś innego liczyło się dla księcia. Gotów był zapewne przymknąć oczy na dużo większe barbarzyństwo byle tylko osiągnąć swoje cele. Setka krzyżaków miała szczęście, że miejsce w którym stacjonowali było dość bezpieczne. Zawdzięczali to znacznemu wyludnieniu okolicznych ziem. Ci z nielicznych Prusów, którzy na nich zamieszkiwali, w części przyjęli chrzest i nie potraktowali nowoprzybyłych zakonników z wrogością. Pracę misyjną prowadził wśród nich nie tylko biskup Chrystian. Duże zasługi położył na tym polu także legat papieski, biskup Wilhelm z Modeny, człowiek obdarzony charyzmą i autentycznie przekonany, że nawracanie pogan powinno odbywać się bez użycia siły, zaś religia chrześcijańska powinna im się kojarzyć wyłącznie z dobrocią.

To piękne przesłanie Krzyżacy mieli szybko zbrukać. Początkowo Konrad von Landsberg bardzo się pilnował i z wielką ostrożnością badał teren wokół Vogelsangu. Kiedy już poczuł się stosunkowo pewnie, wysłał zwiad na drugą stronę Wisły. Nie obyło się bez starcia z autochtonami, padli zabici, Krzyżacy zgodnie ze średniowiecznym schematem prowadzenia walki spalili napotkane osady i dokonali zniszczeń zasiewów. Przed wycofaniem się pozostawili po sobie jasny przekaz: ochrzcijcie się albo niebawem przyjdziemy znowu. Zapewne nie interesowali się faktem, że kierują go do religijnych neofitów, którzy porzucili już dawne wierzenia. Po pierwszym rajdzie na prawy brzeg Wisły przyszły kolejne. Konrad von Landsberg, mając świadomość swoich ograniczonych sił, traktował je wyłącznie jako element rozpoznania przyszłego przeciwnika. Krzyżacy zapuszczali się coraz bardziej  głąb Ziemi Dobrzańskiej, ale nie wznosili żadnych umocnień i stałych placówek. Czekali na posiłki.