Tormasow robił co mógł aby powstrzymać natarcie Polaków, ściągnął konnicę z prawego skrzydła i rzucił ją do rozpaczliwego kontrataku, ale to nie wystarczyło. Jego centrum się rozpadło i jedyną szansę na doczekanie Denisowa dawała uparta walka na lewej flance przeciwnika. Dostrzegł to również Kościuszko i powtórnie poprowadził tam atak kosynierów, wykorzystując ich drugi rzut stojący dotychczas w rezerwie i niecierpliwie wyczekujących sygnału do walki. Chociaż nie zaznali jeszcze boju, same jego odgłosy na tyle ich rozgrzały, że nie było potrzeby otaczania ich przymusową „opieką” regularnej piechoty. Ta druga partia chłopskiej milicji sprawiła się równie dzielnie jak pierwsza. Rosyjscy jegrzy, którzy dzielnie się jej opierali, nie wytrzymali spontanicznego uderzenia chłopów i po zasłaniu pobojowiska zwałami trupów oraz utracie swojego dowódcy, podpułkownika Pustowałowa, w przerażeniu podali tyły. W tym momencie, między 18.00 a 19.00 na pole bitwy nadszedł Denisow. Sprawił jednak tylko tle, że w szeregach kawalerii Mangeta znów pojawiły się oznaki paniki, świadcząc dosadnie o wyjątkowo miernej wartości bojowej tej jednostki. Pomimo tej krzepiącej okoliczności Denisow nie zdecydował się na włączenie do bitwy swoich oddziałów.  W późniejszym meldunku wysłanym do Igelströma tłumaczył to przewagą wroga, nierozpoznaniem jego siły i zapadającym zmrokiem.

Może też przeraziła go wysokość strat poniesionych przez Tormasowa. Niewykluczone, że Denisow popełnił poważny błąd nie przystępując do walki. Gdyby to uczynił, miałby szansę zapisać się w historii jako wódz, który stłumił powstanie i powstrzymał Kościuszkę podczas jego pierwszej bitwy.