Posuwająca się początkowo przyspieszonym krokiem, raz za razem wyrzucająca z siebie karabinowe salwy kolumna wywołała najpierw konsternację, a zaraz potem panikę w szeregach nieprzyjaciela, kiedy na niespełna sto metrów od baterii, zagrzewając się nawzajem głośnymi okrzykami, kosynierzy biegiem rzucili się do szarży. Spanikowani artylerzyści zdołali oddać jedną lub dwie niezbyt celne salwy i już mieli przed sobą wrzeszczącą i wywijająca kosami gromadę kosynierów. Widok przymocowanych na sztorc kos sparaliżował strachem Rosjan, nie samych tylko kanonierów, ale również osłaniających ich piechurów. Zapewne atak jedynie regularnej piechoty z nastawionymi na karabiny bagnetami nie wywołał by takiego skutku. Do takiego widoku byli przyzwyczajeni; bagnet nie zawsze zabijał i można było się nim posługiwać na mniejsza odległość, osadzone na długich drzewcach kosy pozwalały dosięgnąć na dystans, z odległości kilku metrów i ich ciosy kończyły się śmiercią lub makabrycznymi ranami, często kończącymi się zgonem poprzedzonym męczarniami. W poprzednim stuleciu podczas szwedzkiego potopu chłopscy kosynierzy dowiedli, jak bardzo bywają niebezpieczni i pamięć o ich straszliwych wyczynach przetrwała nie tylko wśród ówczesnych najeźdźców. Pierwsza moskiewska bateria została zdobyta w mgnieniu oka. Pierwszy dopadł jej chłop z Rzędowic Wojciech Bartosz i czapką-krakuską przykrył zapał jednej z armat skutecznie uniemożliwiając jej odpalenie i oddanie strzału.
Jego imię weszło do panteonu polskich bohaterów i pada niemal w każdym opracowaniu dotyczącym bitwy pod Racławicami. Znane są nazwiska dwóch innych chłopów, którzy unieszkodliwili kolejną armatę: Stanisław Świstacki i Jędrzej Łakomski. Kosynierzy, pozostawiając za sobą zdobyte, pochlapane krwią działa i e pocięte w kawały zwłoki kanonierów rzucili się ku pozostałym armatom. I tu scenariusz krótkiego, gwałtownego starcia był podobny. Wrzask, szamotanina, grube przekleństwa i prośby o łaskę wyrażane nieznanym chłopom słowem: pardon zamierające na ustach carskich sołdatatów wraz ze świstem kos gaszących w nich życie. Szalony atak kosynierów i makabryczny widok zdobytych przez nich stanowisk artyleryjskich nie mógł pozostać bez wpływu na resztę oddziałów Tormasowa. Część piechurów runęła do ucieczki porzucając broń, pasy i tornistry i żadna siła nie mogła ich powstrzymać na dotychczasowych stanowiskach. Tym bardziej, że do akcji weszła polska konnica pogłębiając sukces osiągnięty przez kosynierów. wykorzystując sposobny moment kosynierzy wprzęgli się do armat i zaczęli je taszczyć ku polskim pozycjom. Widząc kompletne zachwianie rosyjskiego centrum Kościuszko zarządził atak wszystkimi siłami. Doszło do bezładnej walki pomiędzy mniejszymi i większymi liczebnie oddziałami.