Tak uważa większość jego rodaków. Jednak nie wszyscy. Wielu dostrzega chociażby wielkość Jana Zamoyskiego, kanclerza i hetmana, który stał się niemal równy królowi i to jego ma za najwybitniejszego w dziejach Polaka. Są również i tacy, którzy podpisaliby się pod słowami Napoleona, który – zawiedziony odmową współpracy ze strony Kościuszki w chwili gdy Francuzi po rozbiciu Prus już za chwilę czekała pierwsza wojna polska przeciwko Rosji – nazwał go głupcem. Politycznym, gdyż właśnie tyle oznaczał ów epitet w ustach genialnego Korsykanina.
Ta książka nie odpowie na wszystkie pytania dotyczące Tadeusza Kościuszki. Z pewnością nie rozstrzygnie również kto ma rację – Herbst czy Napoleon. Jej autor nie odżegna się jednak od przedstawienia różnych punktów widzenia zawartych pomiędzy oceną przytoczoną przez wspomnianego na wstępie polskiego historyka, a opinią cesarza Francuzów.
***
Nadeszła sposobna chwila, aby rzucić do walki chłopską milicję. Zbiegła się ona w czasie z meldunkiem o ukazaniu się w okolicy Wrocimowic, na wysokości krańca polskiego prawego skrzydła, nadciągających oddziałów Denisowa. Należało działać bez zwłoki i zdecydowanie. W obawie o utrzymanie frontu przez Madalińskiego Naczelnik rozkazał przesunąć większość piechoty na lewe skrzydło, powierzając komendę nad nim Zajączkowi, a sam uszykował kolumnę
szturmową złożoną z pozostałych czterech kompanii piechoty i trzystu dwudziestu kosynierów. Oba jej skrzydła tworzyli regularni żołnierze, chłopi zajmowali środek. Wedle Szyndlera takie uformowanie kolumny mogło wynikać z obawy, aby powstrzymać ich przed rozerwaniem szyku bądź dezercją. Do boju poprowadził ich osobiście Naczelnik zdając sobie sprawę, że od skuteczności ataku może zależeć los bitwy. Zaświadczył o tym Tormasow w słowach: „Mimo silnego ostrzału sam Kościuszko na koniu towarzyszył pierwszemu szeregowi chłopów, uzbrojonych w piki”. Podobno chwilę przed uderzeniem Kościuszko podjechał do kosynierów i wskazując ręką nieprzyjacielskie baterie miał zakrzyknąć: „Zabrać mi chłopcy te armaty! Bóg i Ojczyzna! Naprzód wiara!” To co się wydarzyło w ciągu następnych kilkunastu minut, miało zająć w polskiej historii zupełnie szczególne, poniekąd wręcz kultowe miejsce. Cel ataku – rosyjskie armaty – był oddalony o około 400 metrów. Polacy musieli się posuwać na otwartym terenie, lekko opadającym ku nieprzyjacielskim stanowiskom. Rosjanie zapewne w ogóle nie brali pod uwagę możliwości uderzenia w tym miejscu, czego dowodzi stopień ich zaskoczenia.