Drapieżny ród Piastów

Fragment książki

Gdyby zresztą usłyszeli wszystko i dano im czas na przemyślenia, nie miało to większego znaczenia; wyprawa u boku Svena, niezależnie od stopnia ryzyka i czyhających niebezpieczeństw, nieodmiennie oznaczała powodzenie i osobistą korzyść dla jej uczestników. Potężny wiking o budzącym strach drapieżnym wyglądzie, z nieodłącznym toporem u boku, w hełmie z turzymi rogami na głowie, wymykającymi się spod niego tłustymi kosmykami rudych włosów i z opaską przesłaniającą pusty oczodół, wielokrotnie im przewodził w łupieżczych wyprawach. Wracali z nich zawsze ze zdobyczą i bez większych strat w ludziach. Sven był śmiałym dowódcą i na dodatek urodzonym szczęściarzem – stracił najpierw ucho, potem oko, ale poza tym niewielkim uszczerbkiem na urodzie, z czego sam często żartował, wychodził cało z największych niebezpieczeństw i ciągle zachowywał głowę na karku – co sprawiało, że na jego wezwanie zgłaszało się wielu śmiałków skuszonych wizją bogatych łupów i gotowych dla nich postawić na szali własne życie. Tak było i tym razem, chociaż zapowiadana wyprawa miała być niepodobna do innych.

Czekał ich rejs przez duńskie cieśniny do Jomsborga, wielkiego nadbałtyckiego portu na wyspie Wolin dzierżonego przez potężną kupiecką republikę, i zarazem bastionu skandynawskich i słowiańskich piratów, a stamtąd w górę wielkiej rzeki aż do miasta zwanego Schinesghe. Tam miał na nich oczekiwać książę Dago, jak wieść niosła – ich pobratymiec, którego przodek zdobył władzę nad miejscowym ludem. Dago, na wzór potężnego władcy Carogrodu, rzymskiego basileusa, lubił się otaczać walecznymi wojami z krainy fiordów, tworząc z nich oddaną sobie, absolutnie lojalną i niezawodną w boju drużynę. Była ostoją jego władzy.

Płynęli, aby mu służyć.